- Dobrze, że jeszcze ich nie ma - myślałam. Od dobrych paru godzin snułam wymysły na temat ojca i jego nowej wybranki - Kate, zwanej przeze mnie 'rozpierduchaczem pospolitym'. W tym momencie pewnie wykonywała zadanie, które jej zostało powierzone.
Po małej chwili przestałam już o niej myśleć. O niej, o moim ojcu i o ich randce. Aż mnie dreszcz przechodzi jak o tym pomyślę.
Ech, głupia gęsia skórka.
Jak najszybciej wstałam z kanapy, żeby udać się na strych wieżowca, w którym mieszkałam.
Z całym tym miejscem wiąże się historia. Macie prawo wiedzieć, jaka.
Moja zmarła matka była wyjątkowo związana z zarządcą tego budynku, panem Charlsem Adamsem. Pan Adams w dzień narodzenia mojej rodzicielki został wdowcem - po długiej walce z chorobą jego żona zmarła w męczarniach. Mężczyzna płakał całymi dniami. Wielkim marzeniem małżonków była liczna rodzina, o którą mogliby dbać. Chcieli prowadzić spokojne życie. Niestety, nigdy nie doczekali się spełnienia marzeń.
Załamany pan Adams szukał pocieszenia. Nie w używkach, nie w ramionach innych kobiet, ale w samotności. Idąc na działkę, gdzie przesiadywał całymi dniami, spotkał nowych lokatorów wraz z nowonarodzoną córeczką. Mówi się, że w jej oczach zobaczył żonę. Od tej pory opiekował się Mary Moon, przelał w nią cały swój czas i całą swą miłość, któremu nie miał komu poświęcić. Nikomu nie przeszkadzała jego obecność - mało tego, traktowano go jak członka rodziny. Czasem nawet i zasypiał u nóg kołyski. Nikt go wtedy nie budził, a przykrywał kocem i podkładał poduszki tak, by było mu wygodnie.
Mary dorastała w towarzystwie swojego przyszywanego wuja i kochającej rodziny w małym miasteczku, gdzie nie dochodziło do konfliktów. Mieszkańcy byli jak jeden mąż, można to tak ująć.
Ale wszystko się kiedyś kończy. Po przeżyciu 80 lat Charles zmarł. Tuż przed śmiercią przekazał matce klucz na strych, do którego dostęp miał tylko on i nasza rodzina. Mama to przeżyła, a jakże!
A moja matka?
Tylko ja znałam miejsce, gdzie był klucz.
I chcę, żeby tak pozostało.
- Lea!
No nie. Nawet nie zdążyłam porozmawiać z matką, a on wrócił. Z tą... Tępą łyżką.
- Tak?
-Podejdź do nas, mamy ci coś do powiedzenia.!
Westchnęłam, ale udałam się do dziennego. Na miejscu czekał mój ojciec z Kate u boku. Jak zawsze wyglądała strasznie.
-Mam nadzieję, że zaakceptujesz naszą decyzję... Bierzemy z Katie ślub!
Zamarłam.
Dzięki za przeczytanie.
Marcela.
♥
Super wymyśliłaś z tą tępą łyżką xD Świetne Marcyś, czekam na następną część (:
OdpowiedzUsuńZ tą łyżką było tak, że chciałam napisać tępa dzida, ale nie chciałam, bo brzydko. A jak dzida, to mi się skojarzył widelec. A że chciałam w rodzaju żeńskim, to jest łyżka. xD
UsuńNo i dzięki za pozytywną opinię, moja droga. Także czekam na Twój literacki debiut. :3